Strona głównaKultura HiszpaniiLiteraturaKsiążka "Toros bravos sueltos"

Książka „Toros bravos sueltos” [recenzja i wywiad z autorką]

Liliana Poszumska i Arkadiusz Wójcik podróżują wspólnie już od 2006 roku...

Gdy po raz pierwszy wzięłam w ręce książkę „Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa”, pomyślałam: WOW! A przewracanie kolejnych stron tylko spotęgowało to wrażenie…

„Toros bravos sueltos” to jedna z najbardziej nietypowych publikacji, jakie miałam okazję ostatnio przeczytać. Choć „przeczytać” to nie do końca właściwe słowo, ponieważ nie jest to typowa książka, a bardziej album. Album podróżniczy przygotowany przez Lilianę Poszumską oraz Arkadiusza Wójcika, którzy wzdłuż i wszerz zwiedzili Półwysep Iberyjski i osiem innych hiszpańskojęzycznych krajów opisanych w książce.

Książka "Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa"
Książka „Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa”

To właściwie kluczowy powód, który w moim odczuciu sprawia, że „Toros bravos sueltos” idealnie wpisuje się w zainteresowania wielu z nas. Na polskim rynku wydawniczym co prawda można znaleźć kilka ciekawych publikacji o Hiszpanii czy o wybranych krajach Ameryki Łacińskiej. Brakuje jednak takich, których wspólnym pierwiastkiem nie byłoby położenie geograficzne, a język hiszpański. A tak właśnie jest w przypadku albumu „Toros bravos sueltos”.

Piękne fotografie to dopiero początek…

„Efekt WOW”, o którym wspomniałam na początku tej recenzji, w pierwszej chwili był spowodowany pięknymi zdjęciami, którymi wypełniona jest każda strona tej książki! Doskonałe kadry potęguje poziomy format, który pozwala w pełni podziwiać panoramiczne krajobrazy, od których niejednokrotnie dzieli nas przecież kilkanaście tysięcy kilometrów.

Książka "Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa"
Książka „Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa”

Ale fotografie to dopiero początek. Prawdziwa przygoda z „Toros bravos sueltos” zaczyna się wtedy, gdy odkryjemy, że za każdym zdjęciem snują się opowieści, prawdziwe historie i ciekawostki z życia wzięte. Niektóre z nich dotyczą autorów książki, inne – osób, które spotkali podczas swych podróży, a jeszcze inne to prawdziwa uczta dla miłośników kultury, ponieważ pozwalają lepiej zgłębić specyfikę poszczególnych krajów.

Książka "Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa"
Książka „Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa”

WARTO WIEDZIEĆ: Bardzo przydatnym rozwiązaniem jest zastosowanie na końcu każdego rozdziału podsumowania dotyczącego podróży do wybranego kraju. Zawierają one m.in. praktyczne wskazówki oraz informacje o najciekawszych miejscach.

Po polsku i po hiszpańsku

Doskonałą wiadomością dla osób uczących się języka hiszpańskiego jest także to, że książka „Toros bravos sueltos” została wydana w wersji dwujęzycznej. Wszystkie teksty, które w niej znajdziemy napisano zarówno w języku polskim, jak i w języku hiszpańskim. Jest to zatem idealna okazja do tego, by podszlifować swój hiszpański w bardzo przyjemny i niecodzienny sposób.

Książka "Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa"
Książka „Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa”

Wywiad z Lilianą Poszumską dla Hispanico.pl

Liliana Poszumska, współautorka książki "Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa"
Liliana Poszumska, współautorka książki „Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa”

Specjalnie dla czytelników Hispanico.pl Liliana Poszumska udzieliła wywiadu, w którym zdradza kulisy swojej podróżniczej pasji!

Jessica Alvaro: W książce „Toros bravos sueltos, czyli podróże pewnego małżeństwa” przedstawionych jest 10 krajów. Ile czasu zajęło Wam zwiedzenie ich wszystkich?

Liliana Poszumska: Sporo… zaczęliśmy w 2006 roku, czyli około 13 lat, bo książka ukazała się rok temu [red. w 2019 r.].

J.A.: A który z tych krajów zaskoczył Was najbardziej?

L.P.: Zaskoczył? Ciężko mówić o zaskoczeniu, ale na pewno niespodziewanie zachwyciła nas Wenezuela. Być może dlatego, że była to nasza podróż poślubna i mamy do niej niezwykły sentyment. To piękny i bardzo zróżnicowany kraj. Wysokie góry, dżungla, sawanna, rajskie plaże… Wenezuela ma to wszystko! A w dodatku pyszne jedzenie i wspaniali ludzie. Do tej pory, a minęło już prawie 10 lat, utrzymujemy znajomość z Miguelem z plemienia Yequana, znad rzeki Caura. Spędziliśmy z nim, z jego rodziną i przyjaciółmi cztery wspaniałe dni w środku dżungli z dala od cywilizacji. Wspominamy ten czas jako jedną z najbardziej egzotycznych przygód. Bo jak inaczej wspominać spanie pod gołym niebem, wyrabianie i pieczenie placków z manioku, łowienie i wędzenie ryb, nocne rozmowy przy ognisku czy wreszcie wspólne popijanie Lipton Tea przyrządzonej na wodzie z rzeki… Jednym słowem: żyć, nie umierać.

J.A.: Podróż za ocean to z jednej strony dużo nowych doświadczeń, ale z drugiej – sporo wyzwań pod kątem planowania. Czym różni się ona np. od podróży do Hiszpanii?

L.P.: Przede wszystkim jest to podróż mniej spontaniczna, planowana z kilkumiesięcznym, a niekiedy nawet półrocznym wyprzedzeniem. Wypad do Hiszpanii możemy zorganizować z dnia na dzień, bo to relatywnie blisko, prawie na wyciągnięcie ręki. No i możemy wrócić, kiedy tylko chcemy, co zresztą często robimy.

Inna sprawa ma się z Ameryką Południową. Lot jest sporym wydatkiem, a odległość też nie jest najmniejsza. Wszystko to sprawia, że planujemy wyprawę w te rejony, tak jakbyśmy nigdy więcej nie mieli tam wrócić. Chcemy zobaczyć i doświadczyć, jak najwięcej się da podczas jednej wyprawy, która z reguły trwa 4-6 tygodni. Nie darowalibyśmy sobie, gdyby po powrocie do Polski okazało się, że przejeżdżaliśmy obok jakiejś atrakcji turystycznej i jej nie zobaczyliśmy, bo zwyczajnie nie wiedzieliśmy o jej istnieniu. Dlatego też nasze podróże za ocean planujemy skrupulatnie i w najdrobniejszych szczegółach, tak żeby po powrocie niczego nie żałować. Czytamy podróżnicze książki, przewodniki, blogi. Analizujemy mapy i trasy. To musi trwać – i z reguły trwa – kilka miesięcy. Wyjeżdżamy przekonani, że wiemy prawie wszystko i że wykonaliśmy kawał dobrej roboty, żeby poznać miejsce, do którego jedziemy.

Liliana Poszumska podczas jednej ze swoich podróży
Liliana Poszumska podczas podróży po Parku Narodowym Yellowstone (USA)

J.A.: A jak jest z komunikacją? Nie od dziś wiadomo, że język hiszpański, którym posługujemy się w Hiszpanii, momentami różni się nieco od tego, który możemy usłyszeć w krajach Ameryki Łacińskiej. Jako iberystka z wykształcenia byłaś pewnie szczególnie wyczulona na te mniej lub bardziej subtelne różnice?

L.P.: To prawda, hiszpański brzmi inaczej w Argentynie, Peru czy Boliwii. Inaczej nie znaczy gorzej. Są to głównie różnice fonetyczne związane z taką czy inną wymową danych głosek. Niemniej jednak nie utrudniają one komunikacji i porozumiewania się z lokalną ludnością. Wręcz przeciwnie! Nawet kilka słów wypowiedzianych po hiszpańsku, a nie po angielsku, otwiera często z pozoru zamknięte drzwi. Doświadczyliśmy tego nieraz. Gdyby nie to, że oboje mówimy po hiszpańsku, z pewnością nie przeżylibyśmy połowy przygód opisanych w książce! Było tak choćby z potajemnym zwiedzaniem zamkniętego, bo remontowanego od lat, Kapitolu na Kubie.

Przed wyjazdem do Ameryki Południowej warto chociażby liznąć podstaw hiszpańskiego, mając świadomość, że w takich miejscach jak boliwijskie Andy czy wenezuelska dżungla nikt nie zna angielskiego. Ja byłam osłuchana z większością południowoamerykańskich odmian hiszpańskiego dzięki moim lektorom. W La Manchy, szkole języka hiszpańskiego, którą od 10 lat prowadzę w Gdyni, załoga jest absolutnie międzynarodowa. Są Meksykanie, Chilijczycy, Wenezuelczycy, Peruwiańczycy, a nawet Gwatemalczyk!

Mówi się też, że hiszpański w Ekwadorze jest najbardziej zbliżony do hiszpańskiego, którym posługują się mieszkańcy Hiszpanii, a który my znamy ze szkół językowych czy tak jak ja, z uniwersytetu. W Ekwadorze jeszcze nie byliśmy, zatem wiele jeszcze przed nami, ale obiecuję, że jak odwiedzimy te kilka krajów Ameryki Łacińskiej, w których nie byliśmy, to wydamy poprawione i uzupełnione wydanie „Toros bravos sueltos” :).

J.A.: Trzymam za słowo! A skoro mowa o wspólnym podróżowaniu, zwykle mówi się, że ma ono swoje plusy i minusy. A jak było w Waszym przypadku? Często musieliście chodzić z mężem na kompromisy?

L.P.: Zawsze powtarzamy, że pod względem podróżniczych preferencji dobraliśmy się jak w korcu maku. Nasz styl podróżowania jest bardzo podobny i w zasadzie nie musimy chodzić na kompromisy. To nie jest tak, że ja kocham leżeć na plaży czy nad basenem w pięciogwiazdkowym hotelu, a Arek z namiotem zdobywać szczyty. Oboje lubimy zwiedzać, eksplorować, zmęczyć się do upadłego, wędrując po szlakach kosztem jedzenia czy snu. Byleby zabić głód konserwą czy liofilizatami i przyłożyć głowę do poduszki w namiocie. To, co naprawdę się liczy, to przeżycia, uchwycone w kadrze chwile, widoki i wspomnienia. Cała reszta jest bez znaczenia, przynajmniej na wyprawie. W ten sposób, z plecakiem i namiotem zwiedzieliśmy Peru, Chile, Wenezuelę, Argentynę, Meksyk, Gwatemalę, Boliwię, Kubę, Nową Zelandię, Skandynawię, Islandię i Wyspy Owcze.

Na kompromisy chodzimy od pięciu lat, odkąd urodziła się nasza córka Gabi, z którą też podróżujemy. Przejechaliśmy z nią Stany Zjednoczone, od Alaski po Florydę, Kanadę, ze wschodu na zachód, Maltę i Kretę. Byliśmy z nią na Fuerteventurze i Gran Canarii, w Słowenii, Chorwacji, Bośni i Hercegowinie i Japonii. To dopiero jest kompromis! Piszemy o nim i o naszych rodzinnych podróżach w naszej drugiej książce pt. „Czy leci z nami królik, czyli podróże pewnej rodziny”, która ukazała się w lutym 2020 r.

Liliana Poszumska, Arkadiusz Wójcik i ich córeczka podczas wspólnej podróży
Liliana Poszumska, Arkadiusz Wójcik i ich córeczka Gabi podczas wspólnej podróży po Maligne Lake, Spirit Island (Kanada)

J.A.: W „Toros bravos sueltos” można przeczytać, że nie lubisz dwa razy odwiedzać tego samego miejsca. A czy istnieje takie, do którego mimo wszystko mogłabyś zawsze wracać?

L.P.: Tak, to prawda. Oczywiście nie będę oryginalna jeśli powiem, że Hiszpania, którą staram się odwiedzać przynajmniej raz na dwa lata i mam wrażenie, że będę to robić już zawsze, do końca życia. Ale tak poza tym, to często jak gdzieś mi się bardzo podoba, to mówię Arkowi, że mogłabym tam mieszkać. Tak było na przykład z San Francisco czy z Vancouver. Mimo to, i tak zawsze wracam z rozrzewnieniem i tęsknotą do Gdyni, mojego ukochanego miasta. Choć moi bliscy wiedzą, że moim marzeniem jest emerytura na Islandii… Jest to jedyny kraj, poza Hiszpanią, do którego wróciliśmy, łamiąc tym samym naszą żelazną zasadę.

J.A.: Wasza książka z pewnością zainspiruje wiele osób do odwiedzenia Ameryki Łacińskiej. Który kraj Twoim zdaniem warto odwiedzić w pierwszej kolejności?

L.P.: Myślę, że klasyki, które trzeba zobaczyć, to Peru z Machu Picchu i kanionem Colca, Chile z pustynią Atacama i Torres del Paine, czy Argentyna z Patagonią i słynnym Perito Moreno. A najlepiej przeczytać naszą książkę i zdecydować samemu :).

J.A.: Co dalej? Planujecie już kolejne podróże?

L.P.: Cóż, koronawirus pokrzyżował nam trochę nasze podróżnicze plany. Właśnie teraz [red. wiosną 2020 r.] mieliśmy wyruszyć w miesięczną podróż kamperem po Szkocji. Nie udało się, ale nie tracimy nadziei i planujemy podobną wyprawę w sierpniu, z tym że do Albanii. Czas pokaże, czy uda nam się ją zrealizować. Mamy w zanadrzu przynajmniej kilka zaplanowanych tras po Europie i liczymy na to, że którąś z nich uda się zrealizować jeszcze w tym roku.

J.A.: Tego Wam życzę i w tym roku i we wszystkich kolejnych! Dziękuję za wywiad :).

L.P.: Dziękujemy i do zobaczenia!

Jessica Alvaro
Jessica Alvaro
Podróże były mi bliskie od zawsze. Pasja. Hobby. Można to różnie nazywać. Dla mnie to powietrze, bez którego nie mogę oddychać. Słońce, bez którego zapominam, co to uśmiech. I życie. Najlepsze z możliwych!

ZOBACZ RÓWNIEŻ

POLECANE ARTYKUŁY